,Za żonę pojąć dziś Cię chcę,
dla Ciebie uczyć się ortografii…’’
,,Dzień oświadczyn… Pamiętam bardzo dobrze. To było zabawne. Bardzo
zabawne. Zupełnie niespodziewane. Razem tworzyliśmy zwariowaną parę.
Żyliśmy trwając chwilą. Wracaliśmy z Ostrołęki. Był 8 marca. Arek zaczął
ten dzień od wręczenia kwiatów mamie i mi. Siostra- Kasia studiowała
wtedy już w Warszawie, więc życzenia złożył telefonicznie. Byłyśmy
kobietami jego życia. Jechaliśmy do Spały. Arek miał tam zgrupowanie
związane z przerwą ligową. Po drodze zdążyliśmy w Warszawie zrobić małą
przerwę. Do Galerii Mokotów wpadliśmy na małe zakupy. W międzyczasie
koledzy dzwonili już do Arka, informując, o której jest trening. Trzeba
było się spieszyć. Zostało nam około trzech godzin, by dojechać do
Spały. Nawet na konkretny obiad nie było czasu. Postawiliśmy na szybkie
jedzenie. Kto by pomyślał, że zdążyliśmy zaręczyć się tego dnia. Chodząc
po sklepach, między innymi, oglądaliśmy się też za biżuterią. W pewnym
momencie, Arek zapytał mnie, w jakim rozmiarze noszę pierścionki…
zaczęliśmy mierzyć. Arek już wtedy wiedział, co mnie czeka, ale ja
niczego się nie spodziewałam. Wcześniej pierścionek zaręczynowy był już
pewny- mierzony. Sprytnie to sobie zaplanował. Wtedy byliśmy ze sobą
ponad trzy lata. Wszystko zmierzało ku zaręczynom, ale, że akurat w
takich okolicznościach, tego dnia… to nie myślałam. W pewnym momencie
Arek powiedział, że mnie przeprasza, ale musi mnie zostawić na chwilkę.
Powiedziałam: ,,Pewnie, nie ma sprawy.’’ Minęło pięć, dziesięć,
piętnaście minut, a Arka nie było. Jak już dotarł to biegiem wsiedliśmy
do samochodu. Śmiałam się, że lepiej będzie jak przebierze się na
trening w samochodzie, bo jak dojedziemy do Spały, to prosto pobiegnie
na halę. Bałam się, że się spóźni. Arek spokojnie odpowiedział, żebym
się nie martwiła, bo zdążymy… W pewnym momencie Arek zjechał na bok
drogi. Zatrzymał się w lasku. Pamiętam to miejsce. Nigdy go nie zapomnę.
Wyciągnął coś z kieszeni i to właśnie była ta chwila, ten czas i to
miejsce. To coś, to było pudełeczko, a w nim zaręczynowy pierścionek.
Arek pomógł mi je otworzyć… Ku mojemu zdziwieniu ujrzałam pierścionek…
Byłam w szoku. Arek powiedział mi wiele ciepłych słów. Ledwo mogłam
złapać oddech. ,,Oczywiście, że się zgadzam.’’- powiedziałam. ,,Ale to
naprawdę pierścionek zaręczynowy?’’- pytałam. Nie mogłam w to wielkie
szczęście uwierzyć… W tej chwili romantyczny obrazek się skończył. Spała
czekała. Wsteczny i gazem na trening. Taka była proza życia. ,,Nie
mogłem czekać. Nie wytrzymałbym.’’- mówił Arek- ,,Przez tydzień nie
widzenia Ciebie, bym patrzył na pierścionek i tęsknił, i żałował, że
zwlekałem z oświadczynami.’’ Zapamiętam ten dzień, który bardzo
pielęgnuję w sercu. Po powrocie Arka ze Spały uczciliśmy to wydarzenie.
Poszliśmy na kolację, cieszyliśmy się każdą chwilą. Każda wspólnie
spędzona chwila była wykorzystana przez nas w stu procentach, tak jakby
świat miał się zaraz skończyć.’’- opowiada Agnieszka.
Pobrali się 21 Lipca 2005 roku, świadkiem na ślubie był Krzysiek Ignaczak- przyjaciel z boiska jak i również przyjaciel Arka.
,A miało być tak pięknie,
miało nie wiać w oczy nam
i ociekać szczęściem.
Miało być sto lat, sto lat…’’
Arek i Agnieszka Gołasiowie jechali do Włoch. Mieli tam rozpocząć nowe,
piękne życie. Arek miał wziąć udział w pierwszym treningu w swoim nowym
klubie. Oboje marzyli by wrócić z Italii we trójkę ,,(…) Dzieci…
nasze największe marzenie. Arek miał coś w sobie, jakoś sprawiał, że
wszystkie dzieci go uwielbiały. Był pogodny i zwariowany wśród nich (…)
Wokół mnie zawsze jest dużo dzieci, tak samo było z Arkiem. Był kochanym
wujkiem… dla niektórych wujkiem rekinem.’’- powiedziała dla ,,Magazynu Siatkówka’’ Agnieszka. Na łamach ,,Gali’’ mogliśmy również przeczytać o niespełnionym marzeniu: ,,Dojrzewaliśmy
do założenia rodziny. To chyba największa dojrzałość, kiedy młode osoby
postanawiają, że chcą stworzyć małe ,,Gołasiątka’’, jak żartowaliśmy
(…)’’.
,,Życie choć piękne tak kruche jest.
Wystarczy chwila by zgasić je.’’
16 września 2005 rok. Godzina 7:10. Autostrada A2 w Giffen, Austria.
Jedna chwila zmieniła całe ich życie. Byli młodzi i szczęśliwi. Jechali
by spełniać swoje marzenia. W pewnym momencie samochód Gołasiów nagle
zjechał na prawą stronę i uderzył w betonową podstawę ściany
dźwiękoszczelnej. Arek zginął na miejscu. Podobno nie spojrzał nawet
śmierci w oczy, bo zginął na miejscu. Agnieszkę przewieziono do szpitala
,, Przyjaciel nic więcej, nic więcej, więcej nic
Przyjaciel blisko tak, blisko, daleko zbyt''
,,Wszystko zaczęło się około 1996 roku, wtedy nasze ścieżki życia
spotkały się po raz pierwszy, a było to w Rzeszowie. Ja byłem na
zgrupowaniu kadry B, a Arek był uczniem Szkoły Mistrzostwa Sportowego,
do której trafił jako utalentowany młody siatkarz. Bóg dał mi to
szczęście, że postawił Arka na mojej drodze.
Zajmował on pokój trzyosobowy, dołączyłem do niego razem z Łukaszem
Krukiem. Oczywiście wtedy nawet sobie nie zdawałem sprawy, że to
nieoszlifowany diament polskiej siatkówki i mam przyjemność spędzić te
dwa tygodnie obozu z człowiekiem, który już w niedalekiej przyszłości
stanie się moim najlepszym przyjacielem. Arek skończył szkołę, zdał
maturę i podpisał trzyletni kontrakt z AZS Częstochowa.
Był rok 2000. Rozpoczęła się budowa nowego zespołu. Dołączyli – Jakub
Oczko, Michał Bąkiewicz, ja, Grzesiek Szymański – klub stawiał na
młodość. Byliśmy “młodymi wilkami” - to dziś bardzo popularne
określenie i wtedy zaczęły się nasze bliższe spotkania. Prawie od
samego początku zrozumieliśmy, że nadajemy na tych samych falach i
rozumiemy się często bez słów. Arek trafił po raz pierwszy do ligowej
drużyny, gdzie ludzie byli już ograni, wiedzieli więcej o co chodzi w
ekstraklasie. On stawiał początkowe kroki i od pierwszego spojrzenia
wiedziałem, że to niezwykle skromna osoba. Ogromna w tym zasługa jego
rodziców, bo wychowali wspaniałego chłopaka, który mimo szybko zdobytej
popularności pozostał do końca skromnym i nieśmiałym.
Otwarty dla ludzi, nigdy nie odmówił podpisania autografu, zrobienia
wspólnego zdjęcia, bardzo cierpliwy. Zawsze ostatni opuszczał halę. Na
początku naszej znajomości poznałem rodziców Arka, - tata wielki
miłośnik siatkówki, bardzo często odwiedzał syna w Częstochowie
wspierając go duchowo i dając dobre rady. Przyjeżdżał na mecze,
kibicował. Więź między nimi była widoczna i piękna. Rodzice martwili
się o Arka, czy sobie poradzi, czy będzie na tyle silny aby pokonać
wszelkie przeciwności. Z rodzinnego domu wyniósł to co najcenniejsze i
najbardziej wartościowe – ciepło, szacunek dla drugiego człowieka,
skromność, dobroć i otwartość na innych ludzi – tacy byli jego rodzice i
on to od nich przejął. Kiedy tylko mógł to do domu wracał, odwiedzał
wszystkich znajomych, klub, szkołę – o nikim nie zapominał.
W chwili poznania Arka, każdy czuł, że ma do czynienia z osobą skromną,
a jak go bliżej poznał, to mógł się tylko przekonać, że tak właśnie
było w rzeczywistości. Szybko się zaaklimatyzował w częstochowskim
klubie. Po roku już się czuł jak “ryba w wodzie”. Częstochowa zawsze
miała przyjazny klimat, w zespole wszyscy czuli się jak w dużej
rodzinie. Nikogo nie odrzucano, każdy po jakimś czasie odnajdował
swoje miejsce. A my dogadywaliśmy się coraz lepiej, - już wtedy
wiedzieliśmy, że to przeznaczenie postawiło nas na tej wspólnej drodze.
Zaczęliśmy po meczach chodzić na wspólne kolacje, od czasu do czasu
robiliśmy wypady na dyskoteki, byliśmy młodzi, chcieliśmy potańczyć,
miło spędzić ten wolny czas, którego nigdy wiele nie było, jak to w
wyczynowym uprawianiu sportu. Wspólne rozmowy zmieniły wartość – na
początku rozmawialiśmy na lekkie i przyjemne tematy, teraz toczyliśmy
poważne dysputy na najpoważniejsze tematy – rozumieliśmy się znakomicie.
Wyczuliśmy w sobie bratnie dusze. Arek poznał Agnieszkę – nie będę
zdradzał w jakich to nastąpiło okolicznościach, o pozwolenie należy ją
spytać (śmiech Igły). Agnieszka w znacznym stopniu wpłynęła na niego,
potrafiła go wspierać w trudnych momentach, rozumiała go jak mało kto.
Arek był mało konfliktowy. Nie zwracał uwagi na media, nie unikał ich,
tylko nie lubił szumu wokół swojej osoby, nie lubił jak się go
określało mianem gwiazdy, źle się czuł w blasku reflektorów, nie każdy
to wytrzymuje.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Zawsze mówił, że chce być doceniany wyłącznie za to co
robi, czyli za jak najlepszą grę w siatkówkę – to było dla niego
najważniejsze. Nie chciał, aby go zapamiętano jako gwiazdę, tylko
wyśmienitego gracza i dobrego człowieka. Z nikim nigdy nie miał zatargów
– nie znam człowieka, który by źle o Arku mówił. Tak było za jego
życia, tym bardziej teraz po tragicznej śmierci, która go nam tak
wcześnie zabrała. Miał bardzo dobre podejście do ludzi i wrażliwe serce
– pomagał biednym. Jak ktoś prosił o zapomogę, to oddał mu to co
miał, nie przeszedł nigdy obojętnie koło kogoś potrzebującego. Takie
były cechy jego charakteru – te cechy młodzi ludzie powinni od niego
przejąć.Tak kwitła nasza przyjaźń- przyjaźń na ,,śmierć i życie"
___________________________________________________________________________________
,,W klubie, w kinie, w dyskotece - spędziliśmy razem siedem lat.
Był ze mną nawet w chwili, gdy moja żona robiła test ciążowy. Arkadiusza
Gołasia, zmarłego tragicznie siatkarza reprezentacji Polski, wspomina
przyjaciel Krzysztof Ignaczak (libero Asseco Resovi Rzeszów i
reprezentacji Polski).
Przez te wszystkie lata pokłóciliśmy się dwa razy. W obu przypadkach
cisza trwała 20 minut. Później jak na komendę podnosiliśmy się z łóżek,
ubieraliśmy i wychodziliśmy na kolację. Obaj wiedzieliśmy, o co chodzi.
Słowa były niepotrzebne."
____________________________________________________________________________________
W tym czasie nasze
,,Złotka” po raz drugi sięgnęły po Mistrzostwo Europy, grało im się
ciężko, ale Arek był z nimi. One to Złoto zadedykowały Jemu…
Bo
dalej pamiętamy i pamiętać będziemy o tym wspaniałym człowieku,
siatkarzu! Jego tragedia wstrząsnęła całym siatkarskim światem.Stało się
to tak nagle, nikt się tego nie spodziewał, ale świat już taki
jest.Tylko dlaczego on??
Od teraz w polskich halach, gdy grają polskie drużyny narodowe, na górze wisi koszulka z numerem ,,16”